Sunday, July 31, 2011

Narodziny motyla



Dzisiejszy post jest o robotkach recznych robionych przez matke nature. Uwaga: dluuuuugi post.
Pamietacie takiego oto stworka z jednego z poprzednich postow?









Jest to gasienica motyla Papilio Polyxenes (po polsku to chyba Czarny Jaskolczy Ogon). Byly ich u mnie w ogrodku dwie, niesamowicie zzeraly pietruszke, byly grube jak male kielbaski i wogole byly fajne. Nazwalam je, z braku laku, Henio i Genio. Zaraz na drugi dzien po tamtym poscie, Genio uprzadl sobie jedwabna niteczke pod porecza drewnianych schodow i zamienil sie w poczwarke (przepraszam za jakosc zdjecia, ale bardzo mi tam bylo trudno wejsc z aparatem):









Henio, ktory zwisal na samym czubku pietruszki, a wiec byl bardzo widoczny, zaczal przywabiac okoliczne ptaki. Zdecydowalam, ze jak tylko bedzie gotowy na przepoczwarzenie sie, to go wezme do domu na hibiskusa. Tak tez zrobilam na drugi dzien. Henio wesolo "pobiegal" sobie po galazkach, poczym zaczal przasc swoja niteczke. Gdzies tak po godzinie/dwoch, Henio juz pieknie dyndal na galezi.









Po nastepnych dwoch/trzech godzinach, zostal przykladowa poczwarka:













Zauwazcie, ze kolor poczwarki tego gatunku zalezy od koloru otoczenia w jakim sie znajduje. Genio, ktory przyczepil sie do drewna, sam wygladal jak kawalek drewienka. Henio, ktory byl na hibiskusie o zielono-bialo-zoltych lisciach, zostal jasno-zielono-zolta poczwarka.

No nic, przez prawie dwa tygodnie dogladalam obie poczwarki kilka razy dziennie. Az ktoregos ranka zagladam do Genia (tego brazowo-szarego na dworze) i... kokon pusty!!! Musial wyjsc baaaaardzo raniutko (wiekszosc tych motyli ponoc wykluwa sie ok. 5-11 rano). No coz, przynajmniej sie wyklul i zadne ptaszysko go nie zjadlo. Henio, natomiast, wisial sobie w najlepsze i nie mial zamiaru sie ruszac. Kilka dni pozniej, wieczorem, zauwazylam ze w koncu kokon/chryzalida zrobila sie przezroczysta i bylo przez nia widac zarys zoltych kropek na czarnych skrzydlach motylka.













Ta tasma klejaca na drzewku byla niezbedna poniewaz lisciowi zachcialo sie po jakims czasie zzolknac i opasc, a przeciez Henio musial na czyms wisiec, bo inaczej moglby sie nie wykluc. W kazdym razie, balam sie isc spac tej nocy, poniewaz nie chcialam przegapic wyklucia Henia. Nigdy w zyciu nie widzialam tego na wlasne oczy (programy telewizyjne sie nie licza - to nie to samo). No wiec, 5 rano - nic sie nie dzieje. 6-ta, 7-ma, 8-ma i NIC. I tak do ok. 11:15. Poszlam szybko wrzucic recznik do koszyka z praniem - doslownie trwalo to 30 sekund. Wracam - Henio juz jest caly na zewnatrz! Kurcze pieczone - przegapilam!!! Z tym, ze trafilam jak jeszcze byl caly pognieciony, wiec nie bylo tak zle. Oto pierwsze zdjecia motylka zaraz po wykluciu (widac jak po trochu rozprostowywal skrzydelka):
















































Po jakiejs godzince, motylek zaczal lazic po drzewku i rozposcierac skrzydla. Wtedy okazalo sie, ze Henio to Henia (motyle meskie maja wiecej zoltych plam i mniej niebieskiego), czyli... mamy dziewczynke! Pozwolilam jej wejsc mi na ramie i wyszlam z nia na dwor.





















Posiedzialam z nia troche, ale ze mi reka zaczela dretwiec, to przelozylam Henie na pietruszke.













Tam sobie jeszcze posiedziala z godzinke, cwiczac swoje skrzydelka.













Nastepnie pofrunela. Zatoczyla jeszcze kolko, podleciala do mnie, potrzepotala mi skrzydelkami i odleciala na dobre, zostawiajac po sobie tylko "krysztalowy pantofelek Kopciuszka":









To bylo 20 lipca. Nie widzialam jej az do dzisiaj. Chociaz moze to byla Szara Genia, ale nie wiem czy tamten wyklul sie chlopcem, czy dziewczynka, ale to co przylecialo bylo samiczka. Pewnie, ze statystycznie moglby to byc jeszcze inny motyl, ale ja nigdy w zyciu tego gatunku na zywo nie widzialam, a szczegolnie w miescie, wiec ludze sie, ze to "nasza" Henia. Latala oczywiscie kolo pietruszki. Wyszlam z corcia do ogrodka, a motylek... prosto na nas. Zatoczyla kolo nas kilka kolek, malo corci na glowie nie siadla, mi latala prawie po twarzy, malo na reke nie usiadla - nic sie nie bala. Potem znowu, buch, na pietruszke. Posiedziala kilka minut i znow gdzies wybyla. Ale... zostawila nam prezent - maluskie jajeczka:














Mam nadzieje, ze nie zgina, i ze beda z nich kiedys nowe motyle. A tak na marginesie... Obserwowanie roznych stadiow z zycia motyli bylo bardzo fajne i pouczajace dla mojej coreczki. A tak wogole, to przedtem nie wiedzialam, ze wielu ludzi hoduje motyle (nawet w Polsce). Z tym, ze nie wszystkie motyle sie do tego nadaja.
No, to tyle na dzisiaj. Jezeli wytrwaliscie dzielnie przez caly post - bardzo dziekuje za wasza uwage i cierpliwosc. Zycze Wam pieknego dnia i odmeldowuje sie.

4 comments:

  1. fascynujace!!!!!!! piekne fotki zrobilas!!! zazdroszcze takiej motylowej przygody!! :-)

    ReplyDelete
  2. pewnie, że cały post przeczytałam :) zaśmiałam się w momencie ręcznikowym ;) jeny, chciałabym to zobaczyć na własne oczy :) motyl piękny!

    ReplyDelete
  3. Wspaniała historia :), obcowanie z naturą daje mi zazwyczaj dużo radości, Motyl- cudo istne!!!!! idę czytać posta jeszcze raz

    ReplyDelete
  4. Cudne fotki Małgosiu!:) Motyl przepiękny:)
    Zostaję na dłużej. :*

    ReplyDelete